niedziela, 16 lutego 2014

II. Przeistoczenie.

Potykasz się potem wstajesz lub nie
Zależy
Na rozstajach tych dróg może spotkać cię wróg
Co nie wierzy
Stróże Poranka "Drogi"


     Po raz kolejny zbłądziłam, bo Bóg map nie rozdaje, czasu też nie mierzy. Nie mam wystarczająco sił na dalsze wędrowanie. 
Kolejny dzień, kolejnego pieprzone dnia i roku. Unikam własnego wzroku w lustrze, nie chcę widzieć swojej posiniaczonej twarzy. 
     Człowiek... Już prawie bym się schowała ale mnie zauważył.
-Czekaj! Ja ciebie skądś znam! - krzycząc na całą ulice biegł do mnie, dzięki Bogu, że w moim otoczeniu nikogo nie było. 
Emanowałam złością, było to ode mnie czuć. Z każdym jego krokiem w moim kierunki, stawałam się tym dzikim zwierzęciem. 
Jeszcze jeden krok...
-Nie podchodź bliżej! - wykrzyczałam to z ogromnym trudem. Jakby coś ściskało moje gardło, nie pozwalając mi się bronić przed tą istotą, zwaną człowiekiem.
- Jak się nazywasz? - Stanął w miejscu, wpatrywał się we mnie, kiwając tylko głową. Ja zaś zasłoniłam rękoma twarz. Milczałam, jednak osoba była natrętna i zadała to pytanie jeszcze kilka razy. 
Wzięłam się na odwagę i pod nosem wyszeptałam "Melanie". 
Nagle zaczęłam ciężej oddychać, jak gdyby ktoś przygniatał mnie kamieniami. Łapczywie biorąc powietrze do płuc, wyciągnęłam w jego stronę rękę. Tak jakbym mu zaufała, tak jakby był mną, tylko o inne płci i wyglądzie, ale był mną od wewnątrz. 
- Mogę ci mówić Mel? - chłopak uścisnął moją dłoń. Ja jednak nie odpowiadałam. Za dużo już powiedziałam o sobie. W tym momencie znów zabłądziłam. Stanęłam na rozdrożu dróg. Gdzie mam iść? Za nim? I kiedy mu się znudzę to odrzuci mnie, bo za jego plecami jest wielka przepaść? Czy może tą druga drogą, w nieznane, może tam będzie czekać mnie inne życie, lepsze... 
Oddajcie mi moją wolność... Chce tamto życie, w którym byłabym chodź w pięciu procentach szczęśliwa. 
Wpatrywał się we mnie jak w obrazek, jak gdybym była postacią na wielkim obrazie, który przedstawia samotność. W okół mnie ciemność, tylko ja i nieznany mi chłopak, trzymający moją dłoń. On nie jest człowiekiem, ma dziwny wzrok. Spogląda tylko na mnie kątem oka i zatrzymuje się na moich oczach. Nagle wypuścił moją dłoń i zaczął znikać w ciemnościach. Ja jak otępiała zdołałam usiąść tylko na zimnych schodach, zatapiając się w warstwie śniegu. 
Krzyczałam, jednak mój krzyk coś tłumiło. Krzyk przemieniał się w pisk nadepniętego kota na ogon. A ja zwyczajnie wpatrywałam się jak postać oddala się coraz to bardziej ode mnie. 
Jestem złamaną struną, która nigdy nie będzie taka jak kiedyś...

     Coś nastąpi. Jeszcze nie wiem co, ale wiem że coś nastąp. Niezwykłego, innego niż to wszystko co dotychczas miałam. 
Za każdym razem, gdy zamknę oczy widzę go... 
Chłopaka o ciemnych oczach. Jakby były moje. Znów... Nie chcę zamykać moich oczu, nie wiem jak zrobić żeby się nie zamykały, ale one żyją swoim życiem. Tak się boję o swój psychiczny stan, o mój świat.
Od zawsze mi mówiono, że choruję na autyzm, a inni że na zaburzenia dwubiegunowe 
    Siedziałam właściwie znów na schodach, wpatrując się w zabieganych ludzi. A ja? A ja śmiałam się z nim. Poczułam czyiś oddech na swojej szyi. Równomierny, ciepły, ktoś tam był, może to tylko urojenie...
Oddech się przemieszczał, słyszałam dyszenie. Nie było to dyszenie kobiety, było ciężkie i silne. Odwróciłam się energicznie, ale nikogo tam nie było.
-Miałam nadzieję, że to ty... - wymawiając te słowa miałam na myśli chłopaka, którego widziałam ostatniej nocy. 
Oddech znów pojawił się na mojej szyi. Nie był spokojny jak wcześniej, ktoś miał oddech jak zmęczony pies. Oddech stał się zimną, górą lodową, która przebijała moje ciało na wylot. 
I ten powiew wiatru, który plątał moje włosy. 
Sama zaczęłam ciężej oddychać, jakby ktoś na klatce piersiowej położył kamienie. Chciałam znów się odwrócić i upewnić, czy oby na pewno nikogo tam nie ma, ale nie chciałam ryzykować. 
-Kim jesteś? - ktoś szeptał do mojego ucha, męski, niski głos... i ten ciągły oddech na mojej szyi - Kim jesteś dzika istoto? - usłyszałam głos po raz kolejny, jednak nikogo obok mnie nie było.
- Jestem Melanie i jestem... człowiekiem... - przed wymówieniem słowa "człowiek" przełknęłam głośno ślinę i zastanowiłam się, szukając innego słowa, bliskoznacznego. 
- Kłamiesz! - poczułam uderzenie w twarz. Łapiąc się za policzek, obejrzałam się za siebie. Nikogo nie było... Tylko kolejny podmuch wiatru i siedzący na barierce kruk. Zbliżyłam się do niego z nadzieją, że to nie on. Jednak po raz kolejny poczułam oddech i szarpnięcie za rękę.  - Kłamiesz! Jesteś istotą nie z Ziemi! Kłamiesz! Kim jesteś?! - w tym momencie czułam chłód lufy, przytkniętej do moich skroni. 
- Jestem człowiekiem... - zamknęłam ze strachu oczy, a ręce ścisnęłam mocno, aby nie paść na kolana z płaczem, błagając o życie. Bo wiem, że nie jestem człowiekiem. 
Człowiek to osoba żyjąca jak inni. Ja żyłam inaczej, nigdzie się nie śpieszyłam, zawsze stałam na uboczu, przypatrując się innym. 
- Jesteś taka jak ja... - usłyszałam tylko jak broń upadła na ziemię, a na mnie wpatrywały się ciemne oczy, w których mogłam się przejrzeć. - Jesteś taka inna, tak podobna do ludzi... - czułam się dziwnie, wpatrujące się we mnie bez przerwy oczy i ciągłe uczucie oddechu. 
Ludzie przechodzili obok nas, zabiegani, zapracowani. A my po prostu staliśmy i patrzyliśmy się na siebie, wypatrując w sobie istoty, nie będące ludźmi. 
- Melanie, to ciebie widziałem ostatniej nocy. Dlatego gdy szarpnąłem cię za rękę, poczułem dziwne uczucie, że kiedyś już ją trzymałem. Mel... - przerwałam mu, kiedy znów mnie złapał za rękę. 
- Chciałeś mnie zabić, odsuń się, bo zacznę  krzyczeć. - odezwałam się, wyszarpując swoją rękę. 
- Krzyk. Nikt cie nie usłyszy. Twój głos nic nie znaczy w tym całym świecie ludzi, nie jesteś człowiekiem. Jesteś dziką istotą, która tylko chce zabijać i szukać swoich ofiar. Zabijesz każdego kto stanie na twojej drodze. Nie łudź się, że będziesz wybawcą ludzi, będziesz ich chodzącą śmiercią. W białych piórkach, podszywającą się pod coś pięknego i niezwykłego. Ty zabijesz ich, a oni zabiją ciebie. Chyba, że im ulżysz i zrobisz to sama. Nie jesteś człowiekiem, nie żyjesz w ich świecie. Jestem po tej innej stronie. Nigdy nie będziesz kochać i cokolwiek czuć. Zdechniesz jak pies, nikt nie usłyszy twojego krzyku, błagania, skomlenia! - nic zdążyłam wydusić z siebie jakiekolwiek słowo chłopak zniknął. Na jego ręce był tylko tatuaż, a na nim pisało "Razjel". 

     On miał racje. Jest około 1.55 w nocy, a ja czuje kłucie w łopatkach. 
Szarpiąc się z własnych ciałem, z pod skóry wyciągnęłam zakrwawione pióro - "w białych piórkach, podszywając się pod coś pięknego i niezwykłego". Siedziałam na brzegu łóżka, czułam jakby coś wyrastało mi z pleców. Nagły ciężar. I ten głód... Nigdy nie czułam takiego głodu. Nie był to głód za jedzeniem, ale... Sama nie umiem go określić. 
     Na zegarach wybiła 2, a ja chodziłam po ciemnych uliczkach Los Diablo, nie bardzo wiedząc czego oczekuje. 
Zobaczyłam cień. Myślałam, że to jakiś zwierzak buszujący po śmietnisku, jednak sylwetka była smukła, a za sylwetką były jakby skrzydła. To ja, ale jak to możliwe.... Czy Razjel mówiąc mi, że będę zabijać, a później zabiją mnie, powiedział mi prawdę? Jakby miał grę, którą da się sterować moje życie. Może kontrolować każdy mój ruch, gest. Marionetka...